Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Najwięcej pracy z przyszywaniem odciętych rąk jest w czasie żniw i zimą

Maciej Sas
Maciej Sas
Doktor Ahmed Elsaftawy będzie od 1 października kierownikiem Pododdziału Replantacji Kończyn, Chirurgii Ręki i Mikrochirurgii Szpitala im. Świętej Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy
Doktor Ahmed Elsaftawy będzie od 1 października kierownikiem Pododdziału Replantacji Kończyn, Chirurgii Ręki i Mikrochirurgii Szpitala im. Świętej Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy Ahmed Elsaftawy
Tylko jeden ośrodek w Polsce pełni każdej doby dyżur replantacyjny. Jeśli więc w jednym czasie kilka osób straci palce czy rękę, pomoc otrzyma wyłącznie ten, który pierwszy trafi na stół operacyjny. Kto ma szanse na odzyskanie kończyny i co o tym decyduje, wyjaśnia dr Ahmed Elsaftawy, kierownik Pododdziału Replantacji Kończyn, Chirurgii Ręki i Mikrochirurgii Szpitala im. Świętej Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy w rozmowie z Maciejem Sasem.

Podobno latem każdy chirurg ręki, taki jak Pan, ma ręce pełne roboty?
Jeszcze wczesne lato nie jest takie szalone – pracy mamy tyle, co w pozostałej części roku. Wiele zaczyna się dziać w czasie żniw, dlatego dwa miesiące od połowy sierpnia do połowy października są dla nas najgorsze. Kłopoty pojawiają się więc tam, gdzie człowiek obsługuje maszyny. Często wynika to nawet nie tyle z braku znajomości zasad ich obsługiwania, co ze zgubnej rutyny, a więc: znam tę maszynę na pamięć, więc mogę z nią zrobić wszystko. I takie podejście do sprawy gubi wiele osób. A połączenie takiego podejścia i ostrego urządzenia z alkoholem to prosta droga do tego typu urazów.

Mówi Pan, jak rozumiem, głównie o obciętych nogach i rękach?
Najczęściej w tragiczny sposób kończy się niepotrzebne wkładanie rąk do pracujących maszyn – kosiarek, kombajnów i innych urządzeń rolniczych. Za wiele wypadków odpowiadają też piły tarczowe. Rodzaj urazu zależy od rodzaju maszyny – w przypadku piły jest to rana szarpana, kiedy natomiast mamy do czynienia z kosiarką, zwykle chodzi o zmielenie tej kończyny, o zupełne jej zniszczenie.

W tym drugim przypadku, poza fachową amputacją, niewiele już chyba można zrobić?
Bardzo rzadko udaje się zachować taką kończynę. Choć oczywiście urazy bywają przeróżne, a wszystko zależy od tego, jaki jest rozmiar kończyny, jaki rozmiar urazu. Ale jednak w przypadku wypadków z użyciem maszyn rolniczych problem jest zwykle bardzo poważny – nie udaje się uratować ręki. Natomiast wypadki z udziałem piły tarczowej czy siekiery są to urazy palców i śródręcza (głównie na nadgarstku). Rzadziej mamy tu do czynienia z tzw. makroamputacją, czyli na poziomie przedramienia czy łokcia.

I tutaj pewnie częściej udaje się palce czy rękę uratować?
Rzeczywiście, choć wpływa na to oczywiście wiele różnych czynników. Zacznijmy od charakteru urazu, a więc tego, czy jest to tzw. czysta amputacja, czy też rana szarpana, tkanki są zmiażdżone albo doszło do wyrwania mięśni i kości. Ta druga sytuacja jest o wiele trudniejsza do leczenia niż pierwsza. Wiele czynników leży po stronie pacjenta, a więc: wiek, to, czy jest otyły, na co choruje. W przypadku osób w podeszłym wieku, cierpiących na choroby towarzyszące wykluczamy podjęcie leczenia zachowawczego. Miażdżyca, nadciśnienie, choroba niedokrwienna serca dyskwalifikują z takiego leczenia, bo w jego wyniku często dochodzi do utraty dużej ilości krwi, co może spowodować niedotlenienie mięśnia sercowego. A jeśli pacjent jest w podeszłym wieku z dolegliwościami, o których wspomniałem, to ryzyko udaru czy zawału jest wielkie. Najstarszy pacjent, którego operowaliśmy, miał chyba 83 lata, ale cały czas drżeliśmy o to, żeby mu się przypadkiem nic złego nie przydarzyło w czasie zabiegu. Bardzo ważne jest też miejsce urazu, a więc to, czy chodzi o jeden palec, czy o całą kończynę. Rzecz w tym, czy część amputowana składa się z wielu mięśni, czy nie.

Lepiej, gdy ma dużo mięśni?
Właśnie odwrotnie – dlatego, że pojedynczy, obcięty palec możemy przechować w odpowiednich warunkach nawet ponad 24 godziny w chłodzie po to, by następnego dnia go zespolić z resztą. Tak się postępuje np. we Francji – oni nie operują pojedynczych palców na ostrym dyżurze, a w ramach zwykłej pracy w ciągu dnia. Mówiąc krótko, pacjent trafia na oddział, palec czeka w lodówce, zespół chirurgów pojawia się rano i operuje. Kiedy natomiast mamy do czynienia z częścią kończyny, która zawiera dużo mięśni (bardzo wrażliwych na niedotlenienie), trzeba to operować bardzo szybko. Jeśli więc chodzi o uraz na poziomie ramienia, mamy 6 godzin na wykonanie zespoleń tętniczych. Później mięśnie obumierają.

Jak w takim razie zabezpieczyć i ranę i obciętą część ciała, by istniała szansa na skuteczne uratowania np. ręki?
Wiele zależy od losu – idealny pacjent (jeśli w ogóle tego sformułowania można użyć w tym przypadku…) to człowiek młody, zdrowy i dochodzi u niego do urazu w dalszej części kończyny, a wszystko dzieje się bardzo blisko centrum urazowego, które specjalizuje się w replantacjach. Ale żyjemy w kraju, w którym każdego dnia tylko jeden ośrodek pełni taki dyżur, a przecież Polska ma prawie 40 milionów obywateli! To oznacza, że dyżur pełni jeden chirurg ręki na cały kraj. Oczywiście wszystkich ośrodków jest więcej – 6 czy 7 w całej Polsce, ale zazwyczaj dyżuruje jeden zespół, a – mówiąc precyzyjniej – pojedynczy lekarz. Tak jest np. w Trzebnicy, gdzie pracuję. Jeśli więc do urazu dochodzi w okolicach Białegostoku czy Lublina, to mamy kilkanaście godzin na przetransportowanie pacjenta. On najpierw trafia do najbliższego SOR-u, gdzie jest zabezpieczany. Tamtejszy lekarz kontaktuje się z dyżurnym w ośrodku replantacyjnym, wysyła mu dokumentację fotograficzną przypadku, by ten ocenił, czy w ogóle może pomóc. Nie możemy bowiem wszystkich przyjmować u siebie, na miejscu, by ich zakwalifikować, bo potem pacjent będzie wracał kilkanaście godzin do domu.

To byłoby bezzasadne zadawanie człowiekowi bólu.
A poza tym jeden lekarz dyżurny nie jest w stanie obsłużyć w tym samym czasie wielu urazów z całej Polski. Bardzo często zdarza się tak, że na dyżurze dzwonią do mnie z kilku ośrodków z informacją, że mają człowieka z takim urazem. Tak naprawdę o szczęściu może mówić ten, któremu wypadek przydarzył się jako pierwszemu i został szybko przyjęty. Pozostałym muszę odmówić!

Dlaczego?
Bo zabiegi polegające na replantacji kończyn trwają często nawet kilkanaście godzin. Poza tym oni trafiają na nasz oddział zwykle w godzinach późno popołudniowych albo wieczornych. Operacja trwa więc do rana, a lekarz kończy dyżur o godzinie 7, najdalej 8. Nie jest więc w stanie przyjąć kolejnego takiego pacjenta i stać przy stole operacyjnym następnych kilkanaście godzin. Musimy więc odmawiać, gdy dzwoni z taką sprawą ktoś kolejny. Czasem radzimy zadzwonić do innego ośrodka, który ma pełnić dyżur następnego dnia, bo może uda się wtedy wcześniej przyjąć takiego człowieka.

Pan, jako chirurg ręki, zawodowo wychował się w jedynym niegdyś takim ośrodku, a więc w Trzebnicy. Historia zatoczyła koło, bo wraca Pan tam i znowu będzie ratował uszkodzone ręce.
Mam nadzieję, że tak się stanie – nie wiem, czy temu podołam, bo presja jest ogromna. W tej chwili nie dzieje się tam nic poza niewielkimi zabiegami z zakresu chirurgii ręki. Oczywiście nadal pełnimy dyżury replantacyjne (właściwie od zawsze), które są bardzo ważne, ale jest ich ledwie 5 w miesiącu. A chodzi nie tylko o taką działalność, bo gros pacjentów wymaga dalszego leczenia wysoko specjalistycznego z zakresu chirurgii ręki, mikrochirurgii czy chirurgii rekonstrukcyjnej. Dostałem propozycję objęcia oddziału. Czy podołam? Mam wielką nadzieję, że tak i że poziom leczenia pacjentów nie będzie odbiegał od tego, gdy zajmowali się tym moi wielcy poprzednicy. Zaczynam nad tym pracować od 1 października.
Chyba się nie pomylę, jeśli powiem, że większość pacjentów wymagających pomocy ośrodka replantacyjnego to mężczyźni?
Zdecydowana większość, bo panowie stanowią ponad 90 procent pacjentów. Kobiety trafiają do nas niezwykle rzadko. W swojej karierze zoperowałem chyba tylko dwie panie z amputacjami kończyn.

Wspominał Pan, że lato, żniwa to czas szczególnie wytężonej pracy dla specjalistów chirurgii ręki. To by znaczyło, że najliczniejsze grono pacjentów wywodzi się z terenów rolniczych?
Najczęściej do takich urazów dochodzi na wschód od Wisły, a na tamtym terenie chyba dopiero w tamtym roku w ośrodek w Otwocku włączył się do systemu replantacyjnego. Wcześniej przez kilkadziesiąt lat po drugiej stronie Wisły nie było nikogo, kto się tym zajmował.

A jak wielu specjalistów takich jak Pan mamy w kraju?
Sądzę, że nieco ponad 30. Wynika to z kilku rzeczy. Przede wszystkim trzeba chcieć czymś takim się zajmować. Po drugie, należy trafić do odpowiedniego ośrodka, gdzie można się wszystkiego nauczyć. Po trzecie wreszcie, trzeba być de facto samarytaninem, bo to są rzeczy, na których w Polsce nie da się zarobić. Na pewno sektor prywatny ochrony zdrowia zapewnia często dużo lepsze wynagrodzenie, czasem i warunki pracy za mniej skomplikowane procedury.
W tym roku wielu osobom po takich wypadkach już Pan pomagał?
Dwóm panom, o ile dobrze pamiętam, ale sezon żniw trwa... Poza tym przed nami kolejny sezon, a więc niemal cała zima.

A cóż takiego tnie się zimą?
To sezon grzewczy, więc w wielu miejscach piłami tarczowymi i siekierami tnie się drewno na opał. Przy okazji cierpią palce i dłonie… Tak jest od wielu lat.

Wśród tych przypadków było wiele takich, które szczególnie zapadły Panu w pamięć, bo były bulwersujące, głupie albo chwytające na serce?
Szczególnie dotkliwie przeżywam takie sytuacje z udziałem najmłodszych. Jeśli dziecko doznaje takiego urazu, jest to szczególny pacjent. Drugą taką grupą są kobiety – dla nich ręce są przecież szczególnie ważne, bo choćby obejmują dzieci, zajmują się nimi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto