Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

- Nie chcę słuchać, że jestem silna - mówi nam mama Wiktorii Klińskiej

Aleksandra Szymańska
Aleksandra Szymańska
Monika Łangowicz - Klińska z Wiktorią i mężem Mariuszem w Krakowie, gdzie Wiktoria nagrywała spot dla fundacji TVN
Monika Łangowicz - Klińska z Wiktorią i mężem Mariuszem w Krakowie, gdzie Wiktoria nagrywała spot dla fundacji TVN Mat. prywatne
- Żal zawsze jest, ale nie może mnie zatruwać - mówi Monika Łangowicz - Klińska. Jej córka Wiktoria ma wrodzoną łamliwość kości.

„Nie mów matce chorego dziecka, że jest dzielna, że ją podziwiasz” - któregoś razu udostępniła pani coś takiego na Facebooku. Zdziwiło mnie to.
Tak, moją mamę też… Nie chcę słyszeć, że jestem silna, dzielna, bo ten, kto to mówi, nie ma pojęcia, co czuję. A ja jestem jak bomba, tylko taka, która nie może wybuchnąć. Przy Wiktorii nie mogę. Nie mogę pokazać jej, że mi puszczają nerwy. Chociaż ostatnio w lesie starsza córka Anita powiedziała: krzycz, tu możesz.

Wiktoria zaraz kończy 14 lat, od urodzenia jest chora, a pani nigdy nie puściły przy niej nerwy?
Nie. Czasami się złoszczę, nie mówię, że tak nie jest, ale nigdy przy niej. Nigdy też przy niej nie płakałam. Jak chcę popłakać, to płaczę w nocy, płaczę po kątach, żeby nikt nie widział.

CZYTAJ TEŻ:
Gorzów Wlkp.: Z podstawówki, z Ameryki, wszyscy piszą: 100 lat, Wiki!

Ktoś panią uczył, żeby tak postępować?
Nie, to chyba instynkt matki. Samo przychodzi. Z miłości do dziecka. Nauczyłam się nie płakać przy Wiktorii, nawet gdy idzie na operację. Z nikim wtedy nie rozmawiam, bo nic mi nie daje takie pocieszanie. Wolę iść na miasto albo usiąść przy łóżku i czekać te trzy godziny.

Siedzi pani i pewnie liczy każdą sekundę, minutę…
To nie sekundy, nie minuty, tylko wieczność...

Choroba spadła na Was jak grom z jasnego nieba, czy wiedzieliście, że Wiktoria taka się urodzi?
Wiedzieliśmy wcześniej. Trochę poczytaliśmy. Psycholodzy z Poznania pomagali nam szukać kontaktu do rodziców z takimi dziećmi. Oni nas przygotowywali. Potem już było odwrotnie - my służyliśmy pomocą rodzicom młodszych dzieci. Szybko zaczęliśmy, bo Wiktoria pierwszą operację przeszła już, jak miała rok. Ogarnęliśmy temat. Są rzeczy, których nie da się ominąć, na niektóre nie powinnam jej pozwalać, ale - wiadomo - Wiktoria chce być samodzielna. W szkole np. za wszelką cenę chce sama pakować plecak.

W domu, jak coś jej upadnie, powinna nas zawołać, a ona kombinuje nogami, jak sobie poradzić… Pozwalam na to, bo nie chcę być tą najgorszą, która wszystkiego zabrania.

Bardzo dużo czasu spędzamy razem w kuchni. Ja lubię gotować, ona chyba jeszcze bardziej. Staram się, żeby pomagała mi w takich sprawach, które nie zagrażają jej zdrowiu. To oczywiste. I cały czas mam ją w zasięgu wzroku.

Najpierw musieliście się oswoić z chorobą córki, a czy musieliście wyjaśniać Wiktorii, dlaczego jest taka, a nie inna?
Gdy Wika była mała, złamania pojawiały się znikąd. Były samoistne, jak to u dziecka. Ale pamiętam, jak miała 3, może 4 lata i bujała się na krzesełku. Zdążyłam powiedzieć, uważaj, bo spadniesz. Za chwilę usłyszałam, jak spada. Złamała rękę. Od tamtej pory wiedziała, że musi na siebie uważać. Staraliśmy się z mężem tłumaczyć jej, co wolno, czego nie wolno. Pokazywaliśmy w internecie różne materiały, ale tak naprawdę życie wszystkiego uczy. Wiki sama zrozumiała, że musi uważać. Chociaż - jak to dziecko - próbowała wszystkiego.

ZOBACZ WIDEO: Wiktoria Klińska marzy o specjalistycznym rowerze

Nieuleczalna choroba dziecka często niszczy rodziny. Wasza wydaje się przykładna.
W przyszłym roku minie 25 lat, jak jesteśmy razem (uśmiech). Nie mieliśmy kryzysu, naprawdę. Wiedzieliśmy, że zaczyna się jakiś etap, że nie będzie tak, jak sobie zaplanowaliśmy, jak chcieliśmy, ale Mariusz cały czas był przy mnie, był moim wsparciem i tak jest do dzisiaj. Pamiętam, że pierwszym szokiem było dla mnie siedzenie w domu, bo już na początku ciąży musiałam przerwać pracę, a pracowałam od zawsze. Potem miałam nadzieję, że do tej pracy wrócę, ale niestety… Szybko uświadomiono mi, że to nie ma sensu. Jak Wika była mała, bardzo dużo czasu spędzaliśmy w szpitalu w Poznaniu. Musieliśmy nauczyć się żyć na dwa domy. Mariusz z Anitą był tu, ja z Wiką w Poznaniu. I tak jest do dzisiaj, bo w Poznaniu jesteśmy nieraz trzy, cztery tygodnie.

CZYTAJ TEŻ:
Trzymamy kciuki za operację Jasia Walickiego ze Starego Kurowa. Jeszcze niedawno lekarze nie brali pod uwagę zabiegu, ale Jaś walczy jak lew

Czy tak samo ciężko jest mówić publicznie o chorobie dziecka? Żeby wywalczyć pomoc dla Wiki, korzystać ze wsparcia różnych fundacji. Żeby korzystać ze wsparcia fundacji, musicie się pokazywać. Trudno się przełamać?
Szczerze? Gdyby nie przyjaciółka Karolina, to już dawno bym się poddała. To ona napędziła akcję z nakrętkami, czy licytacje (w zbiórkę nakrętek kilka miesiącu temu włączyła się też GL, Czytelnicy bez przerwy wspierają Wiktorię - dop. red.). Ale rozgłos, spojrzenia ludzi, to wszystko męczy… Mam wrażenie, że każdy patrzy mi na ręce: co kupuję, gdzie chodzę, co robię… Po reportażu w „Uwadze” (w telewizji TVN - dop. red.) czytałam w internecie komentarze, że po naszym domu, biedy nie widać, a prosimy o pomoc. Nie mogę zrozumieć tych pretensji. Mamy 20-letni samochód, który się rozpada, bo przy takim dziecku musimy mieć auto, a ktoś ma pretensje?!

Pewnie ludzie myślą, że państwo wam daje.
Praktycznie na wszystko sami musimy zbierać pieniądze. W tej chwili musimy Wiki zmienić wózek. Dofinansowanie z PFRON-u to 3 tys. zł. Wózek kosztuje 12 tys. Zapisanie się do jakiegoś lekarza graniczy z cudem. Nawet jak dzwonię do pediatry i nie wykrzyczę, że chodzi o dziecko niepełnosprawne, proponują mi termin za tydzień. W Anglii, w Niemczech ludzie nie mają takich problemów... My o wszystko musimy prosić albo - jak napisała któraś matka - nie prosić, tylko żebrać. Rodzice dzieci niepełnosprawnych muszą żebrać. I jeszcze ktoś ma pretensje, bo np. zbieramy nakrętki. Tona nakrętek to 800 zł. 800 zł to jest miesiąc rehabilitacji. Tonę nakrętek trzeba zbierać trzy miesiące…

Bez fundacji, bez pomocy innych ludzi, byłoby naprawdę ciężko. Ja nie mam nic, bo przecież nie pracuję. Wiki, jak skończy 18 lat, dostanie rentę. Teraz mamy zasiłek opiekuńczy.

Nie ma pani żalu do losu, nie pyta: dlaczego ja?
Żal zawsze jest, ale nie może mnie zatruwać, bo to by się odbiło na Wiki, na najukochańszej osobie na świecie. Nie wyobrażam sobie, żeby jej nie było. Do ludzi zawsze wychodzę z uśmiechem. Nieważne, co się czuje w środku. Tak musi być, złość nie może się odbić na dziecku... Tylko nie chcę już czytać, że jestem silna!

CZYTAJ TEŻ:
GORZÓW WLKP.: Nakrętki na specjalistyczny rower dla Wiktorii Klińskiej zbiera już chyba całe województwo lubuskie

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: - Nie chcę słuchać, że jestem silna - mówi nam mama Wiktorii Klińskiej - Plus Gazeta Lubuska

Wróć na gorzowwielkopolski.naszemiasto.pl Nasze Miasto