Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pieniądze na uchodźców szły z dwóch źródeł. Prokuratura sprawdzi, jak było, a kostrzyński radny odpiera zarzuty

Jarosław Miłkowski
Jarosław Miłkowski
Do Kostrzyna przybyło po wybuchu wojny kilkuset uchodźców.
Do Kostrzyna przybyło po wybuchu wojny kilkuset uchodźców. Paweł Dubiel/Polska Press
Kontrola urzędu wojewódzkiego wykazała, że kostrzyński radny miał nielegalnie pobierać pieniądze na pomoc uchodźcom z dwóch źródeł. – Wina leży po stronie urzędników – odpowiada radny Jeremi Filuś.

Jeremi Filuś to znany kostrzyński przedsiębiorca, a także radny (w 2018 r. dostał się do rady z Komitetu Wyborczego Wyborców Andrzeja Kunta). Po tym, gdy wybuchła wojna na Ukrainie, a do Polski zaczęli napływać uchodźcy, zdecydował się im pomóc. Użyczył im halę swojej firmy, gdzie był punk zbiórki i wydawania odzieży, produktów spożywczych i innych najpotrzebniejszych towarów. Dał uchodźcom także miejsce w wybudowanych chwilę wcześniej mieszkaniach. Łącznie na przestrzeni miesięcy przyjął ponad sto osób.

18 marca zeszłego roku firma, której udziałowcem jest radny Filuś, podpisała umowę z Lubuskim Urzędem Wojewódzkim, który wypłacał pieniądze na zakwaterowanie i wyżywienie uchodźców (było to 40 zł za każdy dzień na osobę). Umowa dotyczyła 40 osób, które zamieszkały w ośrodku należącym do radnego.

Uchodźcy przyjmowani byli też prywatnie

Pieniądze na pomoc uchodźcom z urzędu wojewódzkiego otrzymywał też Urząd Miasta w Kostrzynie (tylko w zeszłym roku z Funduszu Pomocy było to na całe miasto ponad 3 mln zł). Szły one na wyżywienie i zakwaterowanie dla tych uchodźców, którzy byli przyjmowani przez mieszkańców. Wnioski o zwrot kosztów pobytu uchodźców składał też prywatnie J. Filuś. – Dotyczyło to kolejnych około 30 osób – mówi radny.

Co wykazała kontrola?

Na początku tegorocznej wiosny urzędnicy z wydziału biznesu i finansów LUW-u przeprowadzali tam kontrolę finansową dotyczącą prawidłowości wydatkowania pieniędzy na pomoc uchodźcom. W jej trakcie wyszło, że pieniądze z kostrzyńskiego urzędu szły też na osoby, na które pobierane były z urzędu wojewody. I są to osoby, na które radny Filuś pobierał już pieniądze z LUW-u. Wyrywkowa kontrola wykazała, że dotyczy to 20 wniosków na kwotę 19 tys. zł.

W zaleceniu pokontrolnym urzędnicy wojewody nakazali kostrzyńskim urzędnikom dokonanie ponownej weryfikacji pieniędzy wypłaconych z Funduszy Pomocy, a w przypadku stwierdzenia, że we wniosku o pieniądze podano nieprawdę, nakazano skierować „do odpowiednich służb zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa polegającego na złożeniu fałszywych oświadczeń”.

W przypadku wniosków składanych przez J. Filusia po ponownej kontroli wyszło, że pieniędzy wypłacono jeszcze więcej.
- Oprócz tego, że kontrola urzędu wojewódzkiego wykazała podwójne pobieranie pieniędzy na kwotę 19 tys. zł, to jeszcze po naszej kontroli doszło do tego jeszcze prawie 10 tys. zł – mówi burmistrz Kostrzyna Andrzej Kunt. Zdaniem radnego Filusia w tej drugiej kontroli miało wyjść, że pobierał on pieniądze na uchodźców, na których wnioski składał ktoś inny, choć w rzeczywistości uchodźcy byli u niego.

– Ponieważ we wniosku o pieniądze podpisywane było oświadczenie, że nie pobiera się ich także z innego źródła, złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury – dodaje burmistrz.

- O tym, że miałbym pobierać pieniądze z dwóch źródeł, dowiedziałem się przy okazji poinformowania mnie o wszczęciu postępowania – mówi nam Jeremi Filuś. Z posądzaniem go o branie pieniędzy z dwóch źródeł na tych samych uchodźców się nie zgadza. – Kiedy przyjmowaliśmy uchodźców w ramach umowy z LUW, we wniosku o pieniądze nie trzeba było nawet podawać ich nazwisk, wystarczyło podać liczbę. System informatyczny, w którym podawało się nazwiska, zaczął działać później – mówi kostrzyński przedsiębiorca.
Jak mówi nam z kolei burmistrz Kunt, nieprawidłowości dotyczą pierwszych miesięcy po wybuchu wojny.

Radny: Czuję się niewinny

Radny Filuś dodaje, że z obu źródeł dostał tyle pieniędzy, ile mu się należało. Łącznie to około 1,5 mln zł.
- Problem, jak się dowiaduję, polega na tym, że z dokumentów wynika, iż nazwiska niektórych uchodźców są w dokumentach i w urzędzie wojewódzkim, i w urzędzie miasta, a nazwisk niektórych nie ma wcale. Z częścią osób, których nazwisk nie ma w dokumentach, jestem w kontakcie. Mogą potwierdzić, że u mnie przebywały. Nazwiska powinna mieć też straż miejska. To jest do potwierdzenia. Moim zdaniem błąd leży po stronie urzędników z wydziału kryzysowego – mówi nam Filuś.

- Nie przesądzamy, po czyjej stronie leży wina. Gdy zobaczyliśmy te same nazwiska, te same pesele na dokumentach w dwóch źródłach, musieliśmy to zgłosić – mówi burmistrz Kostrzyna. Sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa w Słubicach.
- Ja czuję się niewinny – mówi Filuś.

Czytaj również:
Gorzów. Dzieci z Ukrainy mogą mieć niezłe wakacje!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Pieniądze na uchodźców szły z dwóch źródeł. Prokuratura sprawdzi, jak było, a kostrzyński radny odpiera zarzuty - Gazeta Lubuska

Wróć na kostrzynnadodra.naszemiasto.pl Nasze Miasto